Gdy dzień powoli dobiega końca, a słońce chyli się ku zachodowi, zmęczeni, ale i pełni pozytywnej energii uczestnicy spotkania firmowego opuszczają sale wykładowe i rozchodzą się do przytulnych, hotelowych pokojów. W milczeniu czekasz, aż wszyscy goście znikną za drzwiami wyjściowymi, odwzajemniając tylko przelotnie uśmiechy malujące się na twarzach mijających Cię ludzi. Po chwili, dźwiękoszczelne drzwi zamykają się bezszelestnie, zamieniając docierające z holu rozmowy w bezładny szum. Oprócz Ciebie, wewnątrz pomieszczenia, pozostała garstka osób, zajętych bez reszty składaniem dokumentów i pakowaniem sprzętu multimedialnego. Już chciałeś udać się do pokoju socjalnego, aby wyjąć z kieszeni karty i monety, gdy nagle stanął przed Tobą prezes firmy, która Cię zatrudniła. „Dziękuję Panu bardzo. Przyznam, że mi się podobało” – powiedział, nie ukrywając przy tym zadowolenia. „Cała przyjemność po mojej stronie” – odpowiedziałeś kłaniając się lekko. Po sekundzie milczenia Twój zleceniodawca dodał: „To jak? Do zobaczenia za dwie godziny na bankiecie. Może wtedy uda mi się coś u Pana podejrzeć?”. Po czym oboje zareagowaliście śmiechem i uścisnęliście sobie dłonie. Wychodząc z sali konferencyjnej pomyślałeś jeszcze o zbliżającym się, ekscytującym wydarzeniu, jakim będzie Twój popis na wieczornej imprezie. Uśmiechnąłeś się lekko kącikami ust i poszedłeś w kierunku tylko sobie znanym.
Ostatnio, przy okazji robienia porządków na moim prywatnym dysku, natknąłem się na serię artykułów, które pisałem do kwartalnika „Hokus Pokus”, wydawanego przez Krajowy Klub Iluzjonistów. Były to lata (2006 – 2010), kiedy KKI słynął z doskonałych kongresów iluzji, gdzie młody narybek artystów uczył się kunsztu od swoich bardziej doświadczonych kolegów. Był to też czas, gdy nad poziomem publikacji na łamach kwartalnika „Hokus Pokus” czuwał bezkompromisowy ale i szalenie wymagający prof. Jerzy Mecwaldowski. Z nieukrywanym wzruszeniem wspominam te czasy i żałuję, że tak zacne pismo jak „Hokus Pokus” nie jest obecnie prowadzone. Pozostaje natomiast kilkadziesiąt numerów tego czasopisma, a w nich artykuły dla iluzjonistów, między innymi moje… zapraszam do lektury i do dyskusji.
W stosunku do występów w trakcie szkoleń lub targów, pokazy na bankietach firmowych są najprzyjemniejszą formą pracy dla iluzjonisty. Miejscem działania staje się przytulne wnętrze ekskluzywnej restauracji bądź udekorowana syto zastawionymi stołami sala konferencyjna. Goście, których humor jeszcze przed chwilą wydawał się być w deficycie, teraz ze swoim dobrym samopoczuciem mogliby zastąpić nie jednego komika. Atmosferę panującą na sali rozgrzewa muzyka, grana przez zaproszony zespół, a obecność kelnerów zdradza, że nie tylko uszy będą miały się czym delektować. Takie warunki sprawiają, że napięcie spada i trema nie jest już tak silna, jak w przypadku występów, np. na szkoleniu. Do wyjścia na scenę zachęca jeszcze fakt, że wymagania względem iluzjonisty sprowadzają się wyłącznie do zapewnienia gościom rozrywki. W trakcie bankietu nie ma już potrzeby reklamowania, czy objaśniania cech produktów firmowych i taki zabieg mógłby być źle odebrany przez widzów. Wieczorna impreza ma służyć wyłącznie zabawie. To wtedy możemy przywdziać najbardziej wystrzałowy kostium i w rytm ulubionej muzyki zademonstrować swoje najciekawsze sztuki. Jest to także jedyny czas, kiedy możemy liczyć na żywiołową, niczym nie skrępowaną reakcję publiczności, której głośne owacje są zawsze złotym lekarstwem na wszelkie bolączki artysty. Czy zatem można powiedzieć, że pokazy na bankietach firmowych to „bułka z masłem”? Czy, kiedy dostaniemy zlecenie występu na takiej imprezie możemy zaniechać jakichkolwiek przygotowań? Na pewno NIE! Wbrew pozorom praca (bo tak to się nazywa) w trakcie bankietu
nie jest prosta, natomiast łatwo jest takim myśleniem swój występ „położyć”. Nie dajmy się zwieść panującej w czasie imprezy luźnej atmosferze i nie dopuśćmy, aby w naszych oczach waga wydarzenia uległa zmniejszeniu. To jest wciąż nasza praca, w której musimy się wykazać swoim profesjonalizmem i zdrowym rozsądkiem. Z własnego doświadczenia wiem, że aby nasz udział w bankiecie był mile wspominany przez pozostałych uczestników zabawy, konieczne jest uświadomienie sobie trzech niebezpieczeństw związanych z charakterem imprezy.
Po pierwsze, wśród głośnej i rozradowanej załogi pracowników firmy są również członkowie zarządu i specjalnie zaproszeni goście (najczęściej „złoci klienci”). Ja nazywam tych ludzi „osobami szczególnego ryzyka”. Wymagają oni specjalnego traktowania na scenie. Kategorycznie odradzam zapraszanie tych osób do numerów, po których mogą się poczuć urażeni, a tym bardziej stosowanie drwiących lub ironicznych komentarzy. Jeżeli w swoim programie macie sztukę, która może być źle odebrana przez uczestnika zabawy, to lepiej z niej zrezygnujcie lub przed występem skonsultujcie jej efekt z wybraną osobą. Proszę, byście wzięli sobie tę radę do serca, ponieważ spotkałem się z wieloma negatywnymi opiniami o iluzjonistach, które wynikały z braku umiejętności okazywania szacunku drugiej osobie na scenie. Na zaufanie trzeba zawsze ciężko pracować, ale stracić je jest bardzo łatwo. Osobiście przed rozpoczęciem pokazu (nieważne czy scenicznego czy przy stolikach) staram się zlokalizować „gości szczególnego ryzyka” – gdzie będą siedzieć i jak wyglądają. Dzięki temu wiem, przy którym stoliku muszę zachować najwięcej ostrożności.
Po drugie, często staniemy wobec sytuacji, kiedy goście będą nas zachęcali, abyśmy przysiedli się do nich i wzięli udział w zabawie. Pamiętajmy wtedy, iż wolno nam przyjąć taką propozycję tylko od osoby, która nam płaci. Gdy zleceniodawca, po naszym występie, zaprosi nas do stołu, nie wolno odmawiać, ale zachowajmy powściągliwość w zbyt pochopnym nakładaniu sobie smakołyków na talerz. Lepiej oddajmy inicjatywę tym, którzy nas zatrudnili. Wbrew pozorom, nawet w tak błahych sytuacjach jesteśmy oceniani. Dlatego warto zadać sobie trud i zapoznać się z podstawowymi zasadami savoir vivre. Dzięki temu można uniknąć banalnych wpadek, które są w stanie nadszarpnąć nasz dobry wizerunek.
Trzecim niebezpieczeństwem może się okazać nasze ego. Mam na myśli chęć pokazywania wszystkich wyuczonych sztuk lub parogodzinne pokazy przy stolikach. W rezultacie takie działania prowadzą do „przesycenia” widzów sztuką iluzji, co powoduje całkowity zanik zainteresowania, a w skrajnych sytuacjach kończy się nawet niechęcią do natrętnego artysty. Tym gorzej, jeśli poza czubkiem własnego nosa nie widzimy otoczenia i, np. chcemy bawić ludzi w trakcie posiłku lub, gdy prezes ma przemówienie. Czasami niektórzy iluzjoniści zawierają takie niekorzystne umowy (dla siebie i widzów) w celu zwiększenia zarobku. Jednak kilka złotych więcej może nie zrekompensować straty spowodowanej zerwaniem współpracy z niezadowolonym klientem. Prawda jest taka, że zleceniodawca nie płaci nam za czas występowania, lecz za wrażenie, jakie pozostawimy po sobie (starajcie się to zawsze wytłumaczyć osobom, które chcą Was naciągnąć na dłuższy program). Dlatego negocjujcie z klientem czas trwania występu, abyście nie musieli się przemęczać i pokazywać sztuk do późna w nocy. W końcu, od kondycji umysłowej i fizycznej artysty zależy poziom demonstrowanego programu.
Trzy niebezpieczeństwa, na które powinniśmy zwrócić szczególną uwagę, powstały z mojego doświadczenia, błędów przeze mnie popełnianych, obserwacji pracy innych iluzjonistów oraz na podstawie opinii klientów. Sytuacje opisane w tym artykule nie muszą mieć miejsca na każdej imprezie firmowej. Możecie się natknąć na inne zagrożenia, o których nie napisałem. Dlatego najważniejsze byście mieli świadomość, że przy tak, wydawałoby się, rozrywkowym wydarzeniu, jakim jest impreza pracownicza można popełnić wiele błędów, mogących być przyczyną końca współpracy z klientem. Jeszcze raz proszę, abyście nie ulegali luźnej atmosferze panującej na sali i przez cały czas mieli kontrolę nad swoim zachowaniem (przy okazji namawiam do całkowitej abstynencji w trakcie bankietu). Lepiej być lekko spiętym (tzw. trema mobilizująca) i dbać o każdy szczegół pokazywanego programu niż rozluźnionym, i obojętnym wobec własnych niedoskonałości.
Autor:
dr. inż. Jędrzej Bukowski